główne foto

główne foto

sobota, 20 grudnia 2014

Zapiska #5: Za mamusię, za tatusia, czyli rozszerzanie diety - etap 1

Jak się zabrać za rozszerzanie diety maluszka? Dawać gotowe słoiczki czy samemu robić zupki? Skąd wziąć odpowiednie warzywa i owoce? Jak je samodzielnie zrobić? Jeśli te pytania nie dają Ci spokoju, to usiądź i przeczytaj.


źródło: własne

Strach ma wielkie oczy

Kiedy zorientowałam się, że zbliża się okres rozszerzania diety mojej córeczki, zaczynałam wpadać panikę. Nie miałam pojęcia jak się do tego zabrać, a wiedziałam, że to ważne... że od tego przecież zależy zdrowie mojego dziecka. Każda książka radzi inaczej. Każdy pediatra i dietetyk ma inne zdanie. Mama mówi to, a teściowa tamto. Babcia najchętniej już by dała mleko "Prawdziwe! Prosto od krowy! Postanowiłam zaufać instynktowi macierzyńskiemu.

źródło: własne
Mała nie miała jeszcze trzech miesięcy jak o rozszerzaniu diety przeczytałam milion artykułów - dosłownie cały Internet. Wszystkie poradniki, mówiące na ten temat miałam w jednym paluszku. Okropnie się tym przejmowałam. Okazało się jednak, że to nic strasznego. To wspaniała, niezapomniana przygoda.

Gotowiec czy surowiec?

Po pierwsze musiałam rozstrzygnąć: daję ze słoika czy sama będę przygotowywać? Bardzo chciałam sama. Ale czy aby to jest bezpieczne? Teraz wszystko jest modyfikowane, polepszane, chemizowane, pryskane, sztuczne. Aż strach o tym myśleć. Z drugiej strony tak na prawdę nie wiem, co jest w słoiczkach. Nawet najlepsze firmy zagęszczają je skrobią. No i ceny... Policzmy sobie ile nas wyniesie jeden słoiczek obiadku dziennie przez miesiąc - ok. 100 zł, licząc średnio 3,33 zł za słoiczek 125 g - co wcale nie jest dużo. A dziecko rośnie i jak Bóg da to jego apetyt też.

źródło: własne

Marchewkowe pole

Pierwsze dania postanowiłam sama robić, żeby małej nie przyzwyczaić do słoiczków. Zaopatrzyłam się w tzw. melakser vel stojący blender, który idealnie mieli warzywka na gładką papkę. Ani przecieranie przez sitko, ani ręczny blender takiego efektu nie daje. Na pierwszy rzut oczywiście MARCHEWKA. I to z babcinego ogródka, pielęgnowana nawozem naturalnym (ktoś mógłby powiedzieć "gównianym" ;) ). Mała zjadła pięknie. Aż bałam się, czy nie za dużo jej dałam. Wszystko było ok. Potem sama zrobiłam wekowane słoiczki z marchewką. Jak mi się skończyły kupiliśmy biomarchewkę w biosklepie, gdzie wszystko jest "bio" i "eko". Smakowała jak ziemniak, ale pewnie tak trafiliśmy. Mała pluła, nie chciała jej jeść za nic! Zraziłam się i zaryzykowałam podanie marchewki zwykłej z marketu. I co? I nic! Żadnej wysypki, zdrowa kupka, alergii ani widu, ani słychu. Odtąd kupuję warzywa i owoce w zwykłych sklepach. Są smaczne i mała wsuwa całą michę.


Podobno żeby nazwać warzywo lub owoc "bio" wystarczy, żeby tylko w kilkudziesięciu procentach była hodowana w ekologiczny sposób. A i tak pestycydy i sztuczne nawozy dostają się wodami gruntowymi.

Moja droga

źródło: własne
To co potrafię przygotowuję dziecku samodzielnie. Kupuję słoiczki co jakiś czas ze składnikami, których nie umiem przyrządzić, bądź akurat nie ma na nie sezonu, np. suszona śliwka, gruszki. Na razie moje dziecko ma 6 miesięcy, więc z egzotycznymi owocami jeszcze poczekam, choć kusi mnie podanie jej banana. Mięsko wprowadzę za miesiąc lub jak pozwoli pediatra i o tym też na pewno napiszę. Warto też mieć parę słoiczków na czarną godzinę. Żeby zyskać na czasie, gotuję czasem na dwa dni. Czytałam, że posiłek dla niemowlaka można trzymać do 48 godzin w lodówce. Istotne jest, żeby nie przechowywać porcji z talerzyka, z którego dziecko jadło poprzedniego dnia, bo bakterie przedostające się ze śliną na łyżeczce przyspieszają psucie się jedzenia. Dlatego przed podaniem zupki, odkładam część do innej miseczki. I jeszcze ostatnie wskazówki. Podgrzewam w mikrofalówce i do tej pory karmiłam ją w leżaczku, bo sama nie potrafiła siedzieć. Wkrótce przesiadka.

Drogie mamy, a pamiętacie jak rozszerzałyście dietę swojemu maluszkowi? Co robiłyście inaczej i dlaczego? Podzielcie się ze mną swoim doświadczeniem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz